– Ja go nie chcę! Ja go nie chciałam! Dlaczego Bogini mi

– Ja go nie mam ochoty! Ja go nie chciałam! Dlaczego Bogini mi to czyni? Jeśli przychodzisz od niej, czy możesz mi na to odpowiedzieć? Nieznajoma kobieta patrzyła na nią ze smutkiem. – Nie jestem Boginią, Morgiano, nie jestem nawet jej posłanniczką. Mój rodzaj nie zna ani Boga, ani Bogini, lecz tylko łono naszej mamy, która jest pod naszymi stopami oraz nad naszymi głowami, z której przyszliśmy oraz do której powracamy, gdy kończy się nasz okres. Dlatego miłujemy życie oraz płaczemy, widząc, że pewien człowiek je odrzuca. – Podeszła do przodu oraz wyjęła korzeń z dłoni Morgiany. Powiedziała: – Nie potrzebujesz tego – oraz rzuciła korzeń na ziemię. – Jakie jest twe imię? – krzyknęła Morgiana. – Co to za miejsce? – Nie umiałabyś wymówić mego imienia w własnym języku – powiedziała kobieta oraz nagle Morgiana zastanowiła się nad tym, w którym one rozmawiają języku. – Jeśli zaś chodzi o to miejsce, to jest las leszczynowy. Jest tylko tym, okazuje się. prowadzi do mego czterech ścianach, a tamta ścieżka – wskazała ręką – poprowadzi cię do twego czterech ścianach w Avalonie. Morgiana spojrzała za jej wskazującym palcem. Tak, była tam dróżka, choć mogłaby przysiąc, że jej tam nie było, kiedy przyszła na tę polanę. Pani wciąż stała obok niej. Otaczał ją dziwny zapach, nie silny odór nie mytego ciała, jak w przypadku tamtej plemiennej kapłanki, ale ciekawa, nieokreślona zapach jakby jakiegoś nieznanego ziela lub korzenia; dziwny, świeży, niemal gorzki zapach. oraz tak jak czynią rytualne zioła przywołujące Wzrok, ta zapach sprawiła, jakby na oczy Morgiany padło jakieś zaklęcie, tak że widziała więcej niż prawidłowo, tak jakby wszystko było nowe oraz czyste, nie przypominało zwyczajnej, codziennej rzeczywistości. Pani odezwała się niskim, urzekającym głosem: – Możesz zostać tu ze mną, jeśli zechcesz. Uśpię cię tak, że urodzisz swe potomka bez bólu, a ja je zabiorę dla silnego życia, które w nim jest, oraz powinno żyło dłużej niż między istotami twego rodzaju. Gdyż widzę jego przeznaczenie w twoim świecie: powinno się starał czynić dobro, lecz jak większość twego rodzaju, uczyni tylko zło. Ale jeśli pozostanie tutaj, między moim ludem, powinno żył długo, długo, prawie, jak ty byś to powiedziała, ciągle, prawdopodobnie powinno między nami czarodziejem lub magiem. będzie żył wśród drzew oraz dzikiej przyrody, nigdy nie okiełzanej poprzez człowieka. Zostań tu, maleńka; oddasz mi potomka, którego nie chcesz wychowywać, a potem wrócisz do swego ludu, wiedząc, że ono jest radosne oraz że nie stanie mu się krzywda. Morgiana poczuła nagły, śmiertelny ziąb. Wiedziała, że stojąca przed nią kobieta nie jest w pełni ludzką istotą; ona, Morgiana, też przecież miała w sobie odrobinę owej pradawnej krwi Elfów: Morgiana Czarodziejka, tak brzmiało jej stare przezwisko, którym drażnił ją Lancelot. Odsunęła dłoń czarownej kobiety oraz zaczęła biec w kierunku dróżki, którą tamta jej wskazała. Biegła pędem, jakby gonił ją jakiś demon. Kobieta krzyknęła za nią: – A więc poroń swoje potomka albo je uduś zaraz po narodzinach, Morgiano Czarodziejko, gdyż twój lud ma swe własne przeznaczenie, a jaki los czeka syna Króla Byka? Król musi zostać wypędzony poprzez swego syna oraz zginąć... – Ale jej głos rozpłynął się w powietrzu, gdy Morgiana zanurzyła się we mgle, biegnąc oraz potykając się. Gałęzie łapały jej suknie oraz włosy, przygniatały ją do ziemi, kiedy wyrywała się w panice, aż ostatecznie przebrnęła poprzez mgły oraz znalazła się w ciszy oraz słonecznym blasku. Wiedziała, że znów stoi na znajomej ziemi Avalonu. Księżyc ponownie był w ciemnej fazie. Niebo nad Avalonem zakrywały letnie mgły, lecz Viviana była kapłanką od tylu już lat, że znała fazy księżyca, jakby fale przypływów płynęły w jej własnych żyłach. W ciszy przemierzała swoją komnatę, aż ostatecznie poprosiła jedną z usługujących jej kapłanek: